Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/390

Ta strona została przepisana.

letów — jeśli zważymy, że ten stary dżentlmen wydziedziczał kolejno wszystkich swoich krewnych, mógł więc pisać w różnych czasach różne testamenty i kodycyle, a potem je zakopywać.
— Duchu pokrewny! — mówił Wegg, chwytając rękę anatoma i przyciskając ją do siebie, jakby chciał z niej wróżyć — napij się jeszcze grogu.
Dolał mu pełną szklankę, a potem przysunął się do niego, jak mógł najbliżej, wraz ze swym drewnianym stołkiem i drewnianą nogą.
— Mówię ci, panie Wenus, — rzekł poufnie — że jesteśmy do siebie bliźniaczo podobni i dlatego zaproponuję ci pewną umowę.
— Jaką? — spytał Wenus, mrugając swemi znużonemi oczyma.
— Będziemy szukali, słyszy pan, będziemy razem szukali, a skoro znajdziemy coś, podzielimy się lojalnie zyskiem.
Wenus wzniósł oczy do góry i zanurzył palce w swoją rudą czuprynę, jakby tylko z rękami na głowie mógł powziąć jakie postanowienie.
— Ależ przecie to, co znajdziemy, nie będzie naszą własnością — zauważył po chwili namysłu.
— Dlaczego? — zaprzeczył energicznie Wegg — przecież będzie to coś, o czem nikt nie wie, co zatem do nikogo nie należy.
— A jeśli to będą papiery? — spytał anatom — jak z nimi postąpimy?
— To już będzie zależne od ich zawartości. Poznawszy ich treść, odprzedamy je temu, dla kogo będą pożyteczne.