Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/394

Ta strona została przepisana.

— Ależ wszystko. Wszystko przeciw niemu przemawia — twierdził z zapałem Wegg, który uczuł dziwną ulgę, wyposażając sekretarza w ujemne cechy, które były jego niezaprzeczoną własnością. — I pomyśleć tylko, że to wspaniałe niebo, wyiskrzone gwiazdami, znosi pod swem sklepieniem zarówno łotrów, jak uczciwych ludzi. — Mówiąc to, Silas Wegg znajdował się już na dziedzińcu, odprowadzając przyjaciela swego do furtki. Wypili obaj tyle grogów, że draźliwość ich doszła do potęgi, przybierając jednak rozbieżny kierunek.
— Gdy patrzę na te konstelacye — mówił Wenus, zadzierając głowę tak gwałtownie, że mu aż kapelusz zleciał na ziemię — tem boleśniej przypominają mi się okrutne słowa jej listu, w którym mówi, że nie chce być uważana za materyał da spreparowania szkieletu.
— A mnie — odpowiedział Silas — błyszczące te gwiazdy przypominają potworną niesprawiedliwość tego, którego imienia nie chcę wymienić. Nie jestem złym człowiekiem, a przecież czuję do niego coraz gorszą nienawiść. Czy wiesz pan, o czem mówią te gwiazdy? — panie Wenus,
— Wiem — odparł anatom — mówią, że ona nie chce służyć za materyał do spreparowania szkieletu.
— A mnie mówią one o ciotce Joannie, wuju Parkerze, miss Elżbiecie i panu Jerzym, których utraciłem, odkąd Boffen rozsiadł się w naszym wspaniałym domu.
Zataczając się, doszli wreszcie obaj do furtki.