parze czarująco patryarchalnej prostoty. Bella była zresztą wogóle zbyt młoda, aby zdawać sobie sprawę ze swego nowego położenia, a ponieważ dawniej ubolewała zawsze nad skromnymi warunkami, w jakich żyć musiała w domu, nie dziw, że zachwycona była książęcą rezydencyą, w jakiej mieszkała teraz i przekładała ją o wiele nad lichy przytułek w ojcowskiej suterenie.
— Dziwny człowiek ten Rokesmith — rzekł dnia pewnego pan Boffen do swej czarującej pupilki; — nieoszacowany jako sekretarz, ale postępuje często tak, że go wcale zrozumieć nie mogę.
Bella nadstawiła uszka, bo i ona także znajdowała, że sekretarz państwa Boffen jest dziwnym człowiekiem.
— Nie mogę wątpić, że jest mi szczerze oddany — mówił dalej pan Boffen — pracuje za pięciu, a jednak jest w nim coś, co nie dopuszcza do prawdziwego zbliżenia. — Czasem zdaje mi się, że go już prawie mam, ale on w tejże chwili wymyka się na nowo.
— Na czemże to polega? — spytała Bella.
— Ileż to razy zapraszałem go do naszych salonów, wtedy gdy mamy gości, ale on nie chce, unika stanowczo ludzi i oprócz nas, nie chce nikogo widzieć.
— Jeśli sobie wyobraża, że jest za wielkim panem, — zauważyła Bella, wydymając usteczka.
— Nie to, nie to — odparł pan Boffen — jestem pewny, że nie robi tego przez dumę.
— Więc, jeśli się ma za człowieka niższej sfery, to już jego rzecz.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/396
Ta strona została przepisana.