— Och nie! — zaprzeczył żywo Boffen — Rokesmith nie ma się wcale za gorszego od ludzi, którzy tu bywają.
— W takim razie, czemuż unika towarzystwa? — spytała Bella.
— Niech mnie powieszą, jeśli wiem, co to znaczy — zaklął Boffen. — Z początku myślałem, że unika tylko pana Lightwooda, teraz nie chce widzieć nikogo.
— O! już wiem, co to znaczy — pomyślała wtedy Bella. Poczyniła już ona na tem tle swoje własne kobiece spostrzeżenia. Mortimer Lightwood spotykał ją w towarzystwach, do których uczęszczała, bywał także dość często u państwa Boffenów. Bella zdawała sobie wybornie sprawę z wrażenia, jakie jej ładna twarzyczka robiła na młodym adwokacie. Wpadła mu w oko niezawodnie, a sekretarz był zazdrosny. Proszę! taki sekretarz, taki tam lokator jej rodziców.
Było to trochę zapewne dziwaczne, że Bella odczuwała tak wyniosłą pogardę dla lokatora swych rodziców i czuła się o tyle od niego wyższa, skoro jednak uprzytomnimy sobie, że była to dziewczyna, psuta od dzieciństwa, wpierw za uboga, obecnie za bogata, to przewrót, jaki się dokonał w jej główce, wyda się nam mniej anormalny.
— To za wiele! — myślała dalej ładna miss, której oburzenie wzrastało. — Ten sekretarz chciałby odsuwać odemnie ludzi przyzwoitych. Dzikie pretensye ma ten człowiek.
A przecież tak niedawno jeszcze Bella doznawała niemałego wzruszenia na myśl, że lokator Pa
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/397
Ta strona została przepisana.