kazywały się umyślnie długi czas, aby sąsiedzi ich zbudowali się należycie widokiem majestatycznego zaprzęgu.
Wreszcie Bella dostała się do znanej już nam sutereny, a kontrast, jaki stanowiło to nędzne mieszkanie ze wspaniałym pałacem, uderzył ją mocno,
— Jakim sposobem ja mogłam tu egzystować? — myślała w duchu.
Ponury majestat matki i uszczypliwa arogancya siostry nie ułatwiły położenia. Bella potrzebowała zachęty, której tu nie znalazła.
— Wyrządziłaś nam wielki zaszczyt, moja córko — rzekła pani Wilfer, podając jej do ucałowania policzek sztywny, jak grzbiet łyżki stołowej — czy nie uważasz, że siostra twoja wyrosła?
— Bardzo mama dobrze robi, przyjmując ją, jak na to zasłużyła, — rzekła Lawinia — ale co ma do tego mój wzrost, wyszłam już z wieku, w którym się rośnie.
— Ja, moja córko, urosłam jeszcze po ślubie.
— Możliwe, ale niema się mama czem chwalić. Jak się masz Bello i jak się mają twoi Boffenowie.
— Dość tego, moja córko, nie zniosę dłużej tak lekkomyślnego sposobu wyrażania się.
— Lekkomyślnego? Więc będę mówiła Boffeny, jak się mają twoje Boffeny?
— Niepoprawna sroczko!
— Niepoprawna? być może, w każdym razie nie chcę rosnąć jeszcze po ślubie.
— Nie chcesz? nie chcesz? — spytała surowo matka.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/400
Ta strona została przepisana.