— Czy tak? — spytał Rumty trochę zmieszany — i jakże cię przyjęły.
— Bardzo źle, zarówno Ma, jak Lawy.
— Tak, to się im czasem zdarza — zauważył cierpliwie Rumty. — Spodziewam się, żeś się na nie nie obraziła.
— Owszem, byłam kubek w kubek taka, jak one, to jest okropnie nieprzyjemna. Mniejsza o to zresztą, skoro mam ciebie. Zabieram cię Pa i jedziemy razem na obiad.
— To zbyteczne, moja droga, ja już jestem po obiedzie. Co prawda, zjadłem tylko kiszkę, bo to widzisz, najtaniej wypada.
— To ci jeszcze nie odbierze apetytu. Słowem, musisz jechać ze mną.
— To prawda — zgodził się Rumty — że kiszka nie zawsze nasyci, ale skoro niezależne od nas okoliczności nie pozwalają na inny wybór, dobrze zjeść i kawałek kiszki.
Mówił to zniżonym głosem, jakby onieśmielony świetnym ekwipażem córki.
— Biedny mój Pa! — zawołała Bella i, zrzuciwszy mu kapelusz z głowy, zaczęła mu po dawnemu gospodarować we włosach, podnosząc mu je do góry. — Prawda Pa! — mówiła pieszczotliwie — że chociaż ja plotę czasem jak na mękach, to przecież nie uchybiłam ci nigdy na seryo.
— Przyznaję ci to chętnie, ale tymczasem być czesanym w miejscu publicznem przez ładną kobietę, to ściąga spojrzenia ludzkie.
Bella roześmiała się i włożyła mu z powrotem kapelusz na głowę.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/406
Ta strona została przepisana.