— Gdzie naprzykład?
— W Greenwich, Pa! — odparła walecznie — pójdziemy do Greenwich i każemy sobie podać, co tam mają najlepszego.
Po drodze Rumty spytał nieśmiało córki, czy nie należałoby zabrać na ten obiad pani Wilfer i Lawinii.
— Za nic na świecie, Pa. Tak nam przecie dobrze we dwoje. Nie zapieraj się, byłam zawsze twoją faworytką. Nie pierwszy to raz zresztą wymykamy się z domu we dwoje. Pamiętasz, Pa?
— Rozumie się, że pamiętam. Nieraz w niedzielę, gdy matka twoja była tak trochę tego... wychodziliśmy na spacer.
— Byłam, co prawda, uprzykrzonem dzieckiem. Jak ci dokuczałam, Pa! Musiałeś mnie nosić na rękach, bo nie chciałam iść; to znów bawić się ze mną w konia wtedy, gdy wolałbyś siedzieć sobie na ławce i czytać gazetę.
— Czasem tak bywało, ale najczęściej byłaś najmilszą towarzyszką, a przytem śliczne z ciebie było dziecko. Twoja matka także mogłaby być wyborną towarzyszką dla kogoś, coby mógł dotrzymać jej kroku, to jest iść zawsze równym tempem prosto przed siebie. Ale widzisz, jeśli człowiek lubi czasem zboczyć, powałęsać się trochę, odpocząć, ten już z matką twoją zgodzić się nie może.
— Rozumiem to wybornie, Pa.
— Albo wiesz, znasz naprzykład muzykę marsza ze „Saula”, jest to śliczna melodya, bardzo uroczysta, poważna. Ale jeśli ci każą masze-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/408
Ta strona została przepisana.