piastując go dniem i nocą, a obowiązek obracania magla spadał wyłącznie na Salopa, co napawało poczciwego chłopaka niemałą dumą. Dodał jeszcze, że malec dusi się nieraz tak, że babka musi go podnosić i trzymać w postawie stojącej.
— To niedobrze — rzekł sekretarz. — Poczekaj tu na mnie, bo muszę uwiadomić o wszystkiem panią Boffen.
Salop oczekiwał na przybycie pani Boffen, wpatrując się z rodzajem osłupienia, w kwiaty, wymalowane na ściennych tapetach, których piękność olśniła go, poczem przeniósł wzrok na towarzyszącą pani Boffen Bellę, która wydawała mu się piękniejsza jeszcze od kwiatów.
— Mój biedny mały Jonny, — zawołała poczciwa dama — cóż mu się stało?
Za całą odpowiedź, Salop, przypomniawszy sobie, jak smutnych wieści jest posłem, wybuchnął krótkiem, lecz rozgłośnem łkaniem.
— Więc już tak źle! tak bardzo z nim źle? i czemu babka Higden nie uwiadomiła nas o tem.
— Ona się bała, proszę pani, — odparł po krótkim namyśle Salop.
— Bała się i czego? Nie poskąpilibyśmy przecież niczego drogiemu maleństwu.
— Bała się, aby nie zrobiono krzywdy małemu Jonny, nie chciała też mówić nikomu, że jest chory. Ona przecież wie, co robić z ludźmi chorymi.
Salop miał słuszność. Babka Higden czuła instynktową potrzebę ukrywania choroby wnuka. Podobnie, jak ranne zwierzęta wloką się do swej
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/414
Ta strona została przepisana.