Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/415

Ta strona została przepisana.

nory, by umrzeć w spokoju, tak i stara ta kobieta poczytywała za swój obowiązek zataić chorobę dziecka, jakby choroba ta była zbrodnią, odgrodzić je od wszelkiej pomocy, prócz własnej cierpliwej i tkliwej pieczołowitości.
Nie dziwcie się wy, lordowie i dżentlmeni. Haniebne, a codzienne prawie przykłady nieludzkiego obejścia się władz urzędowych z chorymi przechodzą niepostrzeżenie. Lud pamięta je i stąd te upadłe, zaciekłe, fatalne często dla nich samych, przesądy biednych ludzi, wprowadzające w takie zdumienie dostojnych przedstawicieli naszej dobroczynności.
— Musimy zabrać stamtąd biedne dziecko, pojedziemy tam natychmiast, panie Rokesmith — rzekła pani Boffen.
Sekretarz pomyślał już o wszystkiem i kazał sprowadzić powóz, do którego wsiadł sam w towarzystwie pani Boffen i Belli.
Po drodze ekwipaż zatrzymał się przed sklepem z zabawkami, w którym pani Boffenowa zakupiła wielkiego konia na biegunach, żółtego ptaka, wydającego ze siebie bardzo ciekawy gwizd, arkę Noego, wypełnioną zwierzętami i wspaniałego gwardzistę, przybranego w mundur, tak wiernie naśladujący strój żywych oficerów gwardyi, że ci ostatni nie odróżniliby go zapewne od innych członków swego wyborowego korpusu, gdyby znalazł się nagle wśród nich, doszedłszy do wzrostu normalnego człowieka. Przybywszy na miejsce, weszli do mieszkania pani Higden, niosąc przed sobą wszystkie te cuda. Stara Higdenowa siedziała