Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/437

Ta strona została przepisana.

Wyznanie to przyniosło mu widocznie ulgę, bo mówił dalej śmielej już i mniej sztywnie:
— Brat pani tak wziął do serca całą tę historyę, że udał się do tego pana... Wrayburne i robił mu wymówki, ale ten pan, jak się można było zresztą po nim spodziewać, nie zrozumiał, jak się zdaje.
Mówiąc to — mienił się na twarzy — blednąc, to czerwieniejąc. Przy ostatnich słowach szkarłatna fala rumieńca ustąpiła śmiertelnej bladości.
Podobnież i Liza — słuchając go — rumieniła się, to bladła, a twarz jej wyrażała z kolei stłumiony gniew, obrazę i wstyd. Mimo to, odpowiedziała dosyć spokojnie:
— Byłeś pan zawsze tak dobry dla mego brata, że nie mam prawa wątpić o szczerości pańskich pobudek, ale proszę powiedzieć Karolkowi, że zanim jeszcze on pomyślał o mojej nauce, ofiarowano mi pomoc skądinąd z wielką delikatnością, za którą powinien być wdzięczny na równi ze mną.
Bradley słuchał tej odpowiedzi z drżącemi wargami. Zrozumiał, że Liza usuwa go niejako po za nawias.
— Gdyby brat mój zapytał mnie sam o te lekcye — dodała jeszcze Liza — powiedziałabym mu, że nauczycielka, która nas uczy (bo miss Wren korzysta z tych lekcyj), jest to osoba bardzo cierpliwa i łagodna i że wkrótce będziemy już umiały tyle, by obchodzić się bez jej pomocy. Wtedy będziemy się uczyły same.
— Chciałbym wiedzieć — rzekł na to Bradley, wyłuskując z trudnością każde słowo, tak, jakby je musiał mleć w zardzewiałym młynie, —