Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/438

Ta strona została przepisana.

chciałbym wiedzieć, czy moja oferta przyjętą zostałaby łaskawie, czy nie obraziłoby pani, gdybym oddał na usługi pani całe moje doświadczenie i skromne me talenty.
— Bardzo panu dziękuję.
— Ale, — przerwał jej Bradley, usiłując napróżno zgnieść krzesło, na którem siedział i patrząc na Lizę ukradkiem z pod spuszczonych powiek, — tu właściwie nie o to chodzi.
Liza milczała, a on nieszczęsny wpatrywał się w nią wciąż z nieopisanym bólem. Wydobył z kieszeni chustkę od nosa i otarł nią czoło, a potem ręce.
— Tu wchodzi w grę powód inny, daleko ważniejszy, bardziej osobisty. Nie mogę się teraz jaśniej wytłómaczyć, przyjdę tu innym razem, jeśli pani pozwoli.
— Z Karolem?
— Niech będzie z Karolem, skoro pani sobie tego życzy. Ale pani musi, musi pani mnie przyjąć, w warunkach odpowiedniejszych.
— Nie rozumem pana.
— Niech się pani nie stara rozumieć nic, prócz tego, że sprawa ta musi być pani raz jeszcze przedstawiona.
— Jaka sprawa?
— Dowie się pani, dowie się pani później, — powtórzył z rozpaczą prawie, — teraz nie mogę. To czar, to jakieś uroki — bełkotał prawie do siebie. — Żegnam panią, — wyszeptał, jakby wołając ratunku.
Po chwili wahania, Liza dotknęła jego palców, a wtedy Bradley zadrżał od stóp do głowy