wydaje, podpisywać każę jakieś papiery i jeszcze tam niewiem co.
— Ojcze! — zawołała błagalnie Placencya — wypuść tego pana, nie zaczynaj bójki, bo ściągniesz tylko na siebie nieszczęście.
— Nie o to chodzi, — mruczał Riderhood, ale ta nagroda, pewnikiem, chodzi mu o 5,000 funtów, które ja stracę.
— A więc o to ci chodzi?... bądź spokojny, jeśli ja dostanę tę nagrodę, podzielę się z tobą sumiennie. — Słowa te wyrzekł nieznajomy z dziwnym naciskiem, a potem dodał jeszcze, kiwając głową: — Co za skończony łotr.
Odsunął go bez trudności od drzwi i wyszedł, pożegnawszy Placencyę życzliwym uśmiechem. — Po jego odejściu Riderhood powrócił do niedopitej flaszki, a podniósłszy ją do ust, wychylił do ostatniej kropli resztki wina. Potem uświadomił sobie znów, że to paplanina przeklętej sroki sprowadziła mu na kark niepożądaną wizytę. — Przywołany tem wspomnieniem do poczucia tych praw i obowiązków ojcowskich, podjął z podłogi parę wysokich butów i rzucił je z impetem, celując w głowę córki, która na szczęście uchyliła się od tego ciosu. Biedna dziewczyna zapomniała na razie o upięciu na nowo swych włosów, które spadły jej na ramiona, bo ocierała nimi łzy, płynące jej obficie po twarzy.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/453
Ta strona została przepisana.