Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/458

Ta strona została przepisana.

— To nic, przepracowałem się w ostatnich dniach.
Patrzył znów na nią. Bella siedziała przed kominkiem, mając przy sobie miniaturowy stoliczek, istne cacko, zarzucone włóczkami.
— Co za życie! — myślał sobie Rokesmith, — gdyby John Harmon mógł usiąść przy niej, przytulić ją do siebie, gdyby mógł wyrzec do niej te słowa:
— Czy nie dłużyło ci się bezemnie, słodka boginko ogniska domowego, czarodziejko moja? Ale sekretarz państwa Boffen nie mógł marzyć o podobnej sytuacyi, zbyt wielki przedział istniał pomiędzy nim i tą śliczną panną.
— Chciałam już dawno pomówić z panem, panie Rokesmith — mówiła Bella, rozkładając robótkę i oglądając ją pilnie z czterech rogów.
— Słucham panią.
— Bo widzi pan, — rzekła z nagłą żywością, — nic pana nie upoważnia do kontrolowania moich postępków.
— Ja panią kontroluję? Gdyby pani wiedziała, jak wysoko panią cenię.
— Doprawdy? Nie wiem, czy to znaczy, że mię pan ceni wysoko, skoro pan mnie posądzał, żem się wyrzekła swojej rodziny, od kiedy mi jest lepiej,
— Ja panią posądzam?
— Oczywiście, to nie ulega żadnej wątpliwości.
— Czy dlatego, że poważyłem się podjąć dla pani małego zlecenia!
Właśnie! śmiem zapytać pana, dlaczego