powiedziała ostatnie słowa z niewymowną słodyczą. Mimo to Rokesmith wyszedł, a gdy już znikł za drzwiami, piękna dziewczyna rzuciła się na otomanę i leżała czas jakiś, szepcąc do siebie:
— Ktoby się spodziewał, że w ładnej kobiecie pokutuje taka jędza.
Po niejakim czasie wstała i poszła prosto do lustra, przypatrując się wiernemu swemu odbiciu.
— Nadymałaś się, jak idyotka, moja panienko — zawyrokowała ze skruchą.
Rzuciła robotę i chodziła po salonie, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Zasiadła do fortepianu i próbowała śpiewać, ale wzięła jakąś nutę fałszywie, co rozdrażniło ją bardziej jeszcze.
Rokesmith wyruszył na miasto i spacerował długo bez celu, a powrócił do domu dopiero o świcie, czując, że zwłoki Johna Harmon pogrzebane zostały wczorajszego wieczora stokroć głębiej, niż poprzednio. I zdało mu się, że coraz to wyższe kopce ziemi piętrzą się nad tą mogiłą, że przygniatają ją niemal Alpejskie turnie, a w uszach dzwonił mu jakoby łoskot ziemi, rzucanej na trumnę i ponury głos grabarza, powtarzającego bez przestanku: „Przysypmy go, pogrzebmy, przywalmy, aby już nigdy nie zmartwychwstał“.
Po tej burzliwej nocy, która zgasiła ostatnie iskierki jego nadziei, Rokesmith pozwolił sobie na kilka godzin snu nad ranem.