Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/464

Ta strona została przepisana.

spacer. Widziałam, jak to wlecze się po ulicach, zalęknione jakieś, osłupiałe. Nie, nie! potrafię jeszcze zarobić na życie. Za młodu nie było żwawszej odemnie dziewczyny i nie bałam się nigdy pracy, a i dziś zostało mi troszkę jeszcze sił. To też umyśliłam sobie, że poproszę waszej dobrej pani o pożyczenie mi jakich 20-stu szylingów, za które kupię różnych drobiazgów, włożę to do koszyka i chodzić będę z tym towarem od domu do domu. Tam u nas wszyscy mnie znają i rozkupią mi wszystko, tak, że kupić będę mogła nowy towar, a nawet oddać pożyczone pieniądze.
— A więc to pani sobie obmyśliła?
— A cóż innego kochany mój, cóż innego obmyślić można w moim wieku. Wiem ja dobrze, że wasi państwo są dobrzy ludzie i wzięliby mnie chętnie na chleb łaskawy... ale ja na to przystać nie możę.
— A jednak przyjdzie czas, że pani będzie musiała przyjąć jakąś pomoc.
— Nie! Kochany mój; spodziewam się, że wystarczę sobie do końca. A przecież nie robię tego przez pychę, ale gdybym żyła z jałmużny póki mam jeszcze trochę sił, to by mi wstyd było, już nie samej siebie, ale wszystkich moich, tych, co w ziemi leżą, to jakbym się ich zaparła.
— Ale przecież Salop ma obowiązki dla pani i powinien się wam odwdzięczyć.
— A toć wiem, mój dobry panie — odparła z uśmiechem — i właśnie dlatego przyszłam, bo nie chcę, aby się kto tak przy mnie marnował. Niepozorny on, ale ma wielki spryt w ręku i jeśli już