Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/483

Ta strona została przepisana.

mione ulice, a wszystko zlewa się z ponurym kolorytem nieba, które cięży zda się nad miastem, jak ołowiana kopuła. Stróże i stróżki zmiatają do rynsztoków różne szczątki i resztki, wyrzucone na ulicę w ciągu dnia, a na które czyhają w półcieniu, nędzne, skurczone postacie, wyrzucone także na ludzkie śmietnisko, jako szczątki i resztki. Nędzarze ci grzebią w szmatach i papierach wyrzuconych. Obracają każdy łachman w nadziei, iż odnajdą w nim coś przydatnego na sprzedaż. Wieczory takie bywają w dodatku wietrzne, skutkiem czego piasczysty kurz zasypuje włosy i oczy przechodniów, przykrywa szarą warstwą całą ich skórę. To też najwykwintniejszy człowiek nie wygląda korzystnie, spędziwszy czas jakiś w tych warunkach na rogu ulicy, w oczekiwaniu na kogoś, co właśnie uczynili Karol i Bradley Headstone, czekając na wyjście Lizy z pracowni. — Spostrzegła ich zaraz i podeszła ku nim trochę zdziwiona.
— Co robisz tu, Karolu? — spytała brata.
— Przyszliśmy cię zabrać ja i pan Headstone, — odparł chłopak, — czy nie zechcesz przejść się z nami, oczywiście nie po tej ulicy, ale tam dalej w stronie kościoła, gdzie jest cmentarz.
Liza zgodziła się niechętnie. Bradley nie śmiał iść przy niej i trzymał się raczej Karola, postępując przy nim sztywnie i w milczeniu. Weszli na dziedziniec kościelny, prowadzący na cmentarz, który umieszczony był nieco wyżej od poziomu ulic i wznosił się ponad nie nakształt zielonego skweru, ogrodzonego kratą. Tu rozpoczęli wędrówkę, krążąc dokoła cmentarza, a rozmowa nie