Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/489

Ta strona została przepisana.

Liza czuła się dotknięta, ale milczała, bo żal jej było jednocześnie tego człowieka, na którego mękę musiała patrzeć.
— Godność ludzką, szacunek, jaki miałem dla siebie, wszystko podeptał ten człowiek.
— Ależ pan się myli, pan jest w błędzie.
— Wcale nie. Rozmawiałem z nim, a on już wtedy lekceważył mnie, bo wiedział co się stanie.
— Skądże znowu? ależ to obłęd.
— Nigdy nie byłem przy zdrowszych zmysłach i zdaję sobie doskonale sprawę ze znaczenia moich słów. I niech pani sobie zapamięta, że ja nikomu nie grożę... gdyby jednak coś się stało... niech mi pani winy nie przypisuje, bo ja tylko zestawiam fakty.
W tej chwili nadszedł Karol, Liza rzuciła się ku niemu z radością, a i nauczyciel oparł ciężko rękę na ramieniu swego ucznia.
— Powracam do siebie — rzekł — i nie staraj się ze mną widzieć, aż jutro rano, zastaniesz mnie w szkole, jak zwykle.
Odwrócił się i odszedł bez pożegnania.
— Co mu zrobiłaś? — spytał szorstko Karol, który zauważył odrazu, że rozmowa nie poszła pomyślnie. — Czemu nie odpowiadasz, czy straciłaś mowę?
Pociągnął ją za rękę tak brutalnie, że Liza wyrwała mu się, mówiąc:
— Uważaj na siebie Karolu i nie mów do mnie takim tonem.
— Nie zawracaj mi głowy twoimi tonami, a powiedz lepiej, dlaczego pan Headstone odszedł taki zagniewany.