Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/492

Ta strona została przepisana.

— To ty chcesz mnie i siebie wciągnąć w poniewierkę, shańbić chcesz nas oboje, ale ja na to nie pozwolę. Możesz sama nurzać się w błocie, ale mnie już w to błoto nie wciągniesz, to też pamiętaj, że od dziś wszystko między nami zerwane.
— Cofnij twoje słowa, a zapomnę o nich, — rzekła z powagą Liza, — nie potrzebujesz mnie przepraszać, powiedz tylko, że nie wierzysz sam w to, coś powiedział.
— Cofnąć moje słowa? Nigdy, powtórzę owszem po stokroć, że jesteś złą siostrą, dziewczyną do gruntu zepsutą, bez serca, bez duszy.
Mówiąc to, niewdzięczny chłopak, wyciągnął ręce, jak gdyby chciał raz jeszcze odepchnąć siostrę, poczem odwrócił się od niej i pobiegł ku miastu. Liza stała czas jakiś, patrząc za nim, dopóki nie zniknął, poczem odtajało w niej wszystko to, co było zakrzepłe pod wpływem mroźnego samolubstwa, jakiego dowiódł jej brat w całem tem zajściu, oparła się więc o mur cmentarny i zaczęła płakać. Człowiek jakiś nadszedł właśnie i przeszedł obok niej, starzec z siwą brodą, ubrany w długi, wytarty chałat i kapelusz z szerokimi brzegami. Był to stary żyd, którego Liza poznała za pośrednictwem Jenny. Nie poznał jej, mimo to zatrzymał się, widząc płaczącą kobietę.
— Co wam jest? — przemówił do niej — czy nie mógłbym wam w czem pomódz?
Liza podniosła głowę i nazwała go po imieniu. Był to bądź co bądź ktoś życzliwy.
— Panie Riah — rzekła przez łzy. Riah zadziwił się mocno.