— To przyjaciel panie, dobry znajomy, który odprowadzi mnie do domu.
— Powiedz temu przyjacielowi, że ja go zastąpię, a po drodze opowiesz mi wszystko, Lizo.
— Chodzi tu o jej brata — rzekł wreszcie stary żyd — mieszając się do rozmowy.
— O jej brata? i cóż tam znowu zmalował ten godny braciszek?
Nikt mu na to nie odpowiedział i zatrzymali się wszyscy troje. Riah nie myślał ustępować, gotów stać tak całą noc z bierną cierpliwością, właściwą ludziom jego rasy. Eugeniusz, który spotykał go już, jak wszystkich, co wchodzili w życie Lizy — rzekł żartobliwie:
— Zechciej czcigodny panie Riah powrócić do swych obowiązków w synagodze.
— Przepraszam — odrzekł Riah — ale odejdę dopiero wtedy, gdy ta pani tego zażąda.
— Nie, nie żądam tego wcale panie Riah, a pan panie Wrayburne, nie chciej mię posądzać o niewdzięczność. Jestem tylko bardzo nieszczęśliwa. Och, na miłość Boską, pamiętaj pan o mojej przestrodze.
— A skoro niema innej rady — rzekł swobodnie Eugeniusz — odprowadzimy panią obaj. Pan Riah z jednej strony, a ja z drugiej.
Znał dobrze władzę swoją nad nią i wiedział, że nie zażąda od niego naprawdę, by od niej odszedł. Towarzyszył więc jej, nie troszcząc się o sąsiedztwo żyda, który szedł z nimi w milczeniu.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/494
Ta strona została przepisana.