milkła. Po obiedzie dopiero zasiadła z boku przy małym stoliczku, zarzuconym albumami i zaprosiła małego dżentlmena, by zajął przy niej miejsce. Towarzystwo rozproszyło się po salonie. Boots i Brewer krążyli dokoła lady Tippins, jak ćmy dokoła żółtej woskowej świecy, do której ta dama była uderzająco podobna, Alfred z uśmiechem Mefista na ustach czuwał nad Fledgebym i Georgianą, których posadził, oczywiście, przy sobie, starając się jaknajusilniej o doprowadzenie ich do czułych wynurzeń. Sofronia mogła wreszcie zacząć swoje zwierzenia.
— Ten Fledgeby, to pański kuzyn? — rzekła półgłosem.
— Tak, ale mimo to, nie znam go wcale.
— Istotnie niema powodu pysznić się z takiego pokrewieństwa.
— Nie rozumiem pani.
— Nie gniewaj się pan i nie dziw się pan niczemu; musimy udawać, że rozmawiamy o rzeczach obojętnych. Ale tu knuje się ohydna intryga. Jak się panu podoba ostatnia fotografia mego męża?
— Ogromnie podobna — odparł podniesionym głosem Twemlow.
— I ja tak myślę — odrzekła Sofronia. — Pan znasz Georgianę Podsnap, to właśnie o nią chodzi. Musiał pan uważać zabiegi o nią tego pańskiego kuzyna.
— Nie uważałem.
— Prawda, że Alfred go wyręcza, a i ja sama pomagałam mu w tem. Ale teraz... Proszę pa-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/505
Ta strona została przepisana.