się w ciemne czeluście ulicy Piccadilly, przesuwając ręką po czole i rozmyślając o sposobach wykonania zlecenia, jakie mu dała pani Lammie.
Gęsta mgła zawisła nad Londynem, a miasto wyglądało, jak widmo, niepewne, czy ma się całkiem ukazać, czy też całkiem zniknąć — żyło jednak, mrugając płomykami latarni gazowych, kichało, gwizdało i dyszało ciężkim oddechem. Było tak ciemno, że w sklepach paliły się światła, mimo, że zbliżało się już południe. Kiedy niekiedy tylko przedzierała się przez gęste kłęby dymu blada tarcza słoneczna, wyglądająca wówczas płasko, martwo i lodowato. W okolicach Londynu mgła miała barwę popielatą, w samym zaś Londynie przybierała na krawędziach odcień żółty, który nabierał coraz to ciemniejszych refleksów w miarę, jak wchodziło się w centrum miasta, poczem stawał się czarno-rudy. Stanąwszy na szczycie jednego z pagórków, otaczających miasto, dostrzedz można było niekiedy szczyty najwyższych budynków, próbujących niejako podnieść głowę i wynurzyć ją z tych ciemnych potoków; udawało się to jedynie na dłuższy czas wieżom katedry świętego Pawła, za to wszystko to, co żyło i ruszało się w dole, ginęło zupełnie w odmętach czarnej mgły.
W taki to dzień stary Riah, przeszedłszy kil-