ka zamglonych ulic, zapukał do mieszkania, które zajmował Fledgeby przy ulicy Piccadilly. Fledgeby tonął jeszcze w pierzynach, okryty jedwabną kołdrą.
— O którejże godzinie będziesz mnie dalej budził? — zapytał opryskliwie.
— Już jedenasta, panie.
— Zimno na dworze?
— O! bardzo chłodno — odparł Riah, wycierając włosy i brodę mokrą od mgły.
— Śniegu niema?
— Nie, panie, chodniki są prawie suche.
Fledgeby owinął się jeszcze lepiej kołdrą i żałował prawie, że niema na ulicach śniegu, coby mu pozwoliło jeszcze rozkoszować się miłem uczuciem ciepła i wygodą miękkiej pościeli.
— Przyniosłeś książki? — spytał żyda.
— Oto są, panie.
— To dobrze, przygotuj kwity i rachunki, a ja zdrzemnę się jeszcze.
Fledgeby odwrócił się do ściany, a Riah, spełniwszy jego rozkazy, zasnął także na krześle pod wpływem miłego ciepła, panującego w ogrzanym pokoju. Gdy zbudził się, oczom jego ukazał się Fledgeby w różowych spodniach tureckich, takimże szlafroku, w pantoflach i mycce, to jest w garniturze kupionym tanio z drugiej ręki od kogoś, co go nabył po niższej jeszcze cenie.
— Cóż to, hultaju, udajesz sen — zażartował łaskawie Fledgeby.
— Lękam się, panie, że naprawdę zdrzemnąłem się trochę.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/509
Ta strona została przepisana.