nami. Ja jej tylko poradziłem, żeby odeszła, a ona mojej rady posłuchała.
— Gdzie ją posłałeś?
— Dałem jej adres do naszych, którzy znajdą dla niej zajęcie.
— Liza! — wyszeptał Fledgeby, patrząc w ogień, — Liza jej na imię. Nazwiska możesz nie mówić, bo je znam, a ten pan ładnie wychowany, co się w niej kocha, to z pewnością Mortimer Lightwood.
— Nie, panie, to jego przyjaciel.
— Na Jowisza! Wrayburne? nigdybym tego nie przypuszczał, Taki chłodny, obojętny człowiek. W towarzystwie do nikogo słowa nie przemówi. Ma co prawda bardzo ładną brodę, którą się pyszni. No, teraz wszystko rozumiem. Doskonaleś obmyślił to, stary hultaju. Mnieby się, co prawda, zdawało, że to raczej Lightwood. Zresztą wszystko jedno, ten, czy tamten, obaj pracują dla mnie... słowem dobrześ to wszystko obmyślił i życzę ci dalszego powodzenia.
Zachwycony tą pochwałą swego dostojnego pana, Riah zapytał się o dalsze rozkazy.
— Nie mam żadnych na razie, wystarczy, jeśli spełnisz to, co ci już poleciłem. Możesz odejść.
Zostawszy sam, Fledgeby powrócił do ognia, podciągając swoje tureckie spodnie.
— Mają cię za głupiego, mój Fledgeby, powtarzał w myśli, a tyś mędrszy od nich wszystkich. Taki naprzykład Lammie skoczyłby do gardła żydowi i spłoszyłby go, a ja słówko po słówku wyciągnąłem z niego wszystko.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/518
Ta strona została przepisana.