Ułóżcie książki na półkach, a ja przejdę się jeszcze pomiędzy pagórkami.
Rzekłszy to, pan Boffen wydobył z kieszeni wierzchniego paltota latarkę, zaświecił ją i wyszedł spokojnie, zrzekając się towarzystwa Silasa Wegg, który chciał mu je ofiarować. Zostawszy sami, literat i anatom spojrzeli po sobie znacząco.
— Trzeba pójść za nim, — wyrzekł szeptem Wegg.
— Po co?
— Widziałeś przecie, jaki był dziś wzruszony i te historye o skąpcach, w tem coś jest.
Uchylili drzwi i spojrzeli na ciemny dziedziniec. Nie widzieli pana Boffen, ale słyszeli trzask żwiru węglowego, deptanego jego stopami.
— Głucha latarnia, — mruknął Wenus, — nic nie zobaczymy.
Szli jednak za nim w pewnej odległości, zgięci wpół z obawy, aby nie zdradziły ich cienie ich postaci, w razie, gdyby Boffen odsunął zastawkę swej latarki. Spadkobierca zatrzymał się krótki czas, przy pierwszym i drugim pagórku. Tu podniósł nagle latarkę.
— Co on trzyma w ręku? — szepnął Wegg.
— Rydel, — odparł anatom.
— A co, czy nie mówiłem, będzie kopał.
— Szuka więc czegoś?
Spadkobierca wspinał się właśnie na szczyt pagórka, po biegnącej ślimakowato ścieżce.
Obaj wspólnicy śledzili go z zapartym oddechem. Widzieli go, gdy stanął na wierzchołku pa-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/543
Ta strona została przepisana.