górka, obok żerdzi, wetkniętej tam oddawna, starej i pochyłej.
— Przecież nie przyszedł tu po tę tykę.
— Może jest wydrążona.
— Nie, to nie to, patrz wymierza odległość.
Boffen robił to istotnie. Odmierzył parę prętów swoim rydlem, a potem kopać zacząć z zacięciem i wprawą dawnego robotnika. Obaj szpiedzy nie spuszczali z niego wzroku. Widzieli, jak wykopawszy niezbyt głęboką jamę, pochylił się i wydobył z niej jakiś przedmiot walcowatego kształtu i schował go do kieszeni. Silas Wegg i Wenus, zrozumieli, że należy im uciekać, aby nie złapano ich na gorącym uczynku. Ale był to ciężki odwrót.
Drewniana noga Wegga, grzęzła co chwila w miałkim piasku, zostawiając dziury w ziemi, tak dalece, że ostatecznie Wenus widział się zmuszony dźwignąć na plecy swego wspólnika i odniósł go tak do domu.
Pan Boffen zeszedł tymczasem ze swego pagórka i wszedł do mieszkania.
— Co ci jest? — spytał, spojrzawszy na swego literata, — pożółkłeś, jak cytryna.
— Miałem zawrót głowy, — bąknął Wegg.
— Żółć się w tobie poruszyła, to nic, weź jutro jaki środek przeczyszczający. Ale słuchaj Wegg, jutro rozbiorą pagórki. Sprzedałem je i jutro zaczną je rozkopywać.
— Czy to już napewno?
— Najpewniej w świecie. Wszak mówiłem
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/544
Ta strona została przepisana.