Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/551

Ta strona została przepisana.

odparł spokojnie anatom.
Wegg chciał wtedy swobodnym ruchem odebrać dokument z rąk wspólnika, ale Wenus trzymał mocno za swój koniec i nie zamierzał go wypuścić.
— Naradzimy się teraz, kto ma go przechować u siebie — rzekł z namysłem.
— Naturalnie, że ja — pospieszył orzec Silas.
— Mylisz się — odparł Wenus — i zapominasz, że jestem tu na swoim gruncie, w mojem mieszkaniu i wśród moich okazów anatomicznych. Olbrzymi materyał kości ludzkich czeka na spreparowanie, a nawet w tej pace, na której pan siedzisz, jest ich spory zapas.
— Nie widzę, jaki to ma związek z testamentem — rzekł Wegg nieco zmieszany.
— Ten znakomity szkielet — mówił dalej anatom, wskazując szlachcica francuskiego — jest już prawie całkiem dobrany, brakuje mu tylko rąk.
— Zaczynasz bredzić, bracie — przerwał mu Silas.
— Być może — odparł artysta anatom, mrugając zaczerwienionemi powiekami — że namiętność, jaką mam do mej sztuki, wyprowadza mnie czasem z równowagi, dlatego też radziłbym panu, abyś mi powierzył na przechowanie ten dokument.
Trzymali wciąż obaj papier, każdy za swój koniec, skutkiem czego, twarze ich były bardzo blisko siebie. Silas odczuwać zaczął głuchy lęk, a widząc, że Wenus sięga drugą ręką do kieszeni, za-