Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/558

Ta strona została przepisana.

ła przed siebie, a była nią myśl, że może zasłabnąć i wpaść wbrew własnej woli w ręce urzędowej dobroczynności. Nie myślcie lordowie i dżentlmeni, aby obraz tej starej, uczciwej kobiety, przejętej tym dziwnym lękiem, był tylko figurą retoryczną, lub wyjątkowym faktem. Spytajcie raczej tych, którzy stoją na czele, czemu się to dzieje i dlaczego uczynili z dobrego Samarytanina furyę prześladowczą, a potem z pomocą Bożą zabierzcie się do dzieła i zmieńcie system, bo inaczej przyjdzie czas, w którym system ten zgubi nas wszystkich. Betty Higden widziała w życiu wiele przykładów, które natchnęły ją tym lękiem, jaki gnał ją dziś po świecie.
Widziała ludzi w łachmanach, wyczekujących napróżno godzinami i dniami całymi pod drzwiami patentowanych przybytków urzędowych dobroczynności; widziała następnie niektórych wybranych, którzy znaleźli w nich przytułek. Odwiedzała ich potem, gdy zamieszkali w domach zimnych, szarych, ponurych, jak więzienie i poddanych gorszym od więziennych regulaminom, słyszała słowa i ton, jakimi do nich przemawiano, o którym my nie mamy pojęcia lordowie i dżentlmeni, ale który dotyka boleśnie uczciwego biedaka.
Wszystkie te wrażenia złożyły się na ów zabobonny niemal wstręt, jaki budziły w niej słynne domy związkowe, których architektura, urządzenie i sposób traktowania chorych właściwe byłyby w domach karnych, gorszych od więzień. To też bała się śmiertelnie, by się do nich nie dostać, a groziło jej to już parę razy w ostatniej wędrówce. Raz