ktoś był przy niej, ktoś świecił jej latarką w oczy, jakaś obca, niemiła twarz.
— Co tu robicie sama o tej porze? — spytał jej ten nieznajomy człowiek.
Odurzona jeszcze, biedna kobieta spytała z kolei, gdzie jest?
— Jesteście przy śluzach — odparł człowiek — ja mam tu dziś dyżur; a z jakiej gminy jesteście?
— Z jakiej gminy? A po co wam ta wiadomość — pytała przestraszona, zrywając się na równe nogi.
— Bo widzicie, skoro już z wami tak źle, nie dadzą wam legać po gościńcach w obcych gminach, ale odciupasują was do waszej.
— Nic mi nie jest — upewniała — zdrzemnęłam się tylko.
— Gdzie zaś! — zaprzeczył tamten — leżeliście całkiem bez duszy. A czy macie przy sobie trochę grosza?
— Mam, panie.
— To, radzę wam, dobrze schowajcie, bo skoro was zobaczą rogatkowi, zabiorą je wam na koszty doprowadzenia, że was niby do gminy odstawią.
— Dziękuję za przestrogę, dobranoc panu.
— Czekajcie matko! Nie mogę was tak puścić, bo jakbyście nieprzymierzając padli gdzie o jakie ćwierć mili stąd, to bym miał z tego kłopot, że was niby do gminy nie odstawiłem.
Wyczerpana znużeniem i z obawy, biedna kobieta wybuchnęła płaczem. Na szczęście przypom-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/560
Ta strona została przepisana.