koje — i gdyby pani widziała ten, w którym ja dawniej mieszkałam!
Nie było w tem przesady, bo choć izdebka Lizy miała niski belkowany sufit i małe okienka, to przecież była dużo weselsza od szkaradnego pokoju, który Bella zajmowała wraz z siostrą, w czasie gdy mieszkała przy rodzicach.
— Nie miałam jeszcze nigdy takiego gościa — powtórzyła raz jeszcze Liza, — pani jest taka śliczna, że doprawdy przyjemność patrzeć na panią.
— Nie wiem od czego zacząć — mówiła Bella, rumieniąc się. — Chciałam pani to samo powiedzieć, ale może dajmy spokój tym wstępom i spróbujmy pogawędzić o różnych rzeczach, czy zgoda?
Wyciągnęła do Lizy serdecznym ruchem swą małą rączkę, którą Liza uścisnęła, poczem przysunęła się do niej jeszcze bliżej.
— Bo widzi pani, z powodu listu, który pani napisała do państwa Boffen, proszono mnie, abym panią spytała, czy to fałszywe oskarżenie, Bogu dzięki już odwołane, nie jest przyczyną, dla której pani się ukrywa. Ja bo, widzi pani, jestem także wmieszana w tę historyę, bo mnie to właśnie przeznaczył John Harmon dla swego syna i zostałabym jego żoną zapewne, gdyby go nie zamordowano.
— Ja wiedziałam, kim pani jest — odrzekła na to Liza.
— A więc to oskarżenie?
— Nie, nie, to nie dlatego — odparła Liza, splatając ręce na kolanach — to wcale nie dlatego.
Bella patrzyła na nią uważnie, odgadła z jej zachowania się jakąś troskę ukrytą.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/571
Ta strona została przepisana.