dyńską“, tak się lękam, abym nie wyczytała wiadomości o jakim gwałcie, popełnionym przez niego.
— A więc to nie o siebie pani się boi?
— O siebie także, Wieczorem, gdy wracam z fabryki, oglądam się zawsze, czy go tu gdzie niema.
— Czy pani myśli, że mógłby się zabić?
— Myślę, że mógłby, ale nie o to mi chodzi.
— Rozumiem, chodzi pani o innego — rzekła domyślnie Bella.
Liza zakryła twarz rękami, a gdy je odjęła, twarz jej była śmiertelnie blada.
— „Proś Pana Boga, abym go nie zabił”... oto co mi powiedział, słowa te mam dzień i noc na myśli.
— Zabić? taki zazdrosny i o kogo?
— O jednego dżentlmena, nie wiem, jak to pani powiedzieć. Jest to człowiek z lepszej stery, wyższego stanu, niż ja, który był dla mnie bardzo dobry.
— On panią kocha?
— Nie.
— A przynajmniej podziwia cię. — Tym razem Liza nie zaprzeczyła.
— Więc to z jego porady pani się ukrywa?
— Och nie, on także nie powinien wiedzieć, przedewszystkiem on.
— Dlaczego? — spytała Bella, ale, spojrzawszy na Lizę, cofnęła swoje słowa. — Przepraszam, nie powinnam o to pytać, to było głupie pytanie.
Liza siedziała jakiś czas z głową spuszczoną, a potem rzekła z namysłem:
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/573
Ta strona została przepisana.