wie. Tymczasem pani przyszła i powiedziałam wszystko. Ale nie żałuję tego.
Bella ucałowała ją, dziękując za ufność.
— Szkoda tylko, — dodała — że ja nie jestem godna słuchać takich zwierzeń.
— Niegodna? — pytała Liza z uśmiechem.
— Ależ naturalnie. To się nie tyczy dyskrecyi, bo co do tego, może być pani spokojna, że nikt słówka odemnie nie wydrze. Uparta jestem, jak kozioł. Ale poza tem, gdyby pani wiedziała, o ile jestem gorsza od pani, jaka jestem samolubna, wyrachowana, bezduszna.
Mówiąc to, Bella położyła ręce na ramionach Lizy, a potem objęła ją za szyję i ściskała tak mocno, że jej aż się włosy osunęły.
— Ależ moja droga pani, jak można się tak oczerniać.
— Wcale się nie oczerniam, to wszystko prawda, co mówię o sobie.
— Ależ moja droga — powtórzyła Liza, jakby z wyrzutem.
— To ślicznie, że tak mówisz do mnie, droga Lizo, ale, mimo to, jestem zła dziewczyna i koniec.
Liza spytała jej wtedy, czy widziała kiedy swoją twarz i czy słyszała dźwięk swego głosu.
— Ja? przecież po całych dniach przeglądam się w lustrze i paplę wciąż, jak sroka.
— A jednak ja zobaczyłem dziś panią po raz pierwszy i powiedziałam odrazu wszystko... Czyż bym się zawiodła?
— Spodziewam się, że nie — odparła Bella, nawpół ze śmiechem, nawpół ze łzami.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/576
Ta strona została przepisana.