— Wie pani co, — rzekła Liza — ja jestem trochę wróżka. Gdy patrzę w ogień, przychodzą mi do głowy różne myśli. Chce pani, to powróżę. Czy dobrze?
Mówiąc to, wyciągnęła rękę w stronę ogniska, a twarz jej przybrała wyraz rozmarzony, właściwy jej w podobnych momentach.
— Widzę już — rzekła po chwili.
— Co? — zapytała Bella.
— Serce młodej dziewczyny.
— Brzydkie, samolubne.
— Nie, serce dzielne, szlachetne, gotowe przejść przez ogień i wodę dla tego, którego pokocha.
— To zapewne twoje, Lizo.
— Nie, widzę tam twoją twarz, droga miss.
Wizyta Belli zakończyła się zapewnieniem wzajemnej przyjaźni i mnóstwem serdecznych przyrzeczeń.
— Wygląda pani dziwnie zamyślona — zauważył Rokesmith, ujrzawszy pannę Wilfer.
— Bo też jestem nią — odparła Bella. — Nie uwierzy pan, ile przeżyłam w dzisiejszym dniu, zdaje mi się prawie, że to kilka lat upłynęło od dzisiejszego ranka.
— W istocie był to dzień bardzo wypełniony. Już na pogrzebie była pani mocno wzruszona, a przytem znużenie.
— Ależ nie, wcale tu nie chodzi o znużenie, tylko czuję, że coś się we mnie odmieniło.
— Mam nadzieję, że to będzie ta zmiana, która przyniesie pani szczęście.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/577
Ta strona została przepisana.