Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/580

Ta strona została przepisana.

Miss Wren zabrała się gorliwie do roboty, poruszając szybko zwinnymi paluszkami, Eugeniusz stał naprzeciw niej, szukając pozoru pozostania dłużej. W kącie dygotał ojciec małej robotnicy, czyli raczej jej syn, jak go nazywała, do reszty strawiony alkoholem, zidyociały i drżący na całem ciele.
— Brr! — syknęła Jenny, słysząc, jak dzwonił zębami — żeby cię już raz udusiło.
Pijak odpowiedział na to jakimś zwierzęcym piskiem.
— Be! be! be! Beczy to, jak baran. Miałam też kogo chować. Ładny widok, niema co mówić. Płać znów za niego pięć szylingów kary. A czy wiesz, ile godzin muszę ślęczeć nad szyciem, żeby zarobić te pięć szylingów?
— Już nie! już nie będę — mamrotał zidyociały osobnik.
— Wolałabym dać te pięć szylingów tym, co śmiecie wywożą, żeby cię już raz z miasta wymietli, Patrz pan na niego, jak wygląda, patrzeć nie mogę.
Zakryła istotnie twarz rękami, a Eugeniusz widział łzy, które przeciekały jej przez palce.
— Obmierzłe stworzenie, wyrodny syn — zaczęła znów, nie chcąc pokazać, że płakała. — Niby to stoi osłupiały, a chytry, jak wąż, kiedy chce dostać wódki. Podałbyś mi przynajmniej szał i kapelusz, bo muszę iść do miary. A pan, panie Wrayburne, niech się pan darmo nie trudzi, bo nie zrobię tego, czego pan chce i niczego się pan odemnie nie dowie.