Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/586

Ta strona została przepisana.

— Daj mu jeszcze, Mortimerze.
— Co ty za szaleństwa wyprawiasz, Eugeniuszu, i poco go tu wprowadziłeś?
— Mówiłem ci przecie, że muszę ją znaleźć... To zidyociałe stworzenie może mi udzielić wskazówki... Ile chcesz za przyniesienie adresu.
— 10 szylingów.
— Będziesz je miał
— Piętnaście szylingów — poprawił się pijak.
— Będziesz je miał, ale jak dostaniesz adres?
— Ja biedny wdowiec, poniewierany od rana do wieczora. Ona ma pieniądze, a mnie nie daje.
— Mów dalej — zachęcał go Eugeniusz, uderzając go łopatką po ramieniu.
Pijak próbował zebrać myśli, ale te roztrząsały mu się wnet w głowie. Bredził znów o złocie.
— Ona robi mnie dzieckiem. Oho. A ja nie taki. Adres to łatwo. Ona pisze listy. Jedna do drugiej pisze listy.
— Dobrze — rzekł Eugeniusz — weź taki list i przynieś tutaj.
Otrząsnął popiół z łopatki, skutkiem czego dym się rozproszył i pijak dostrzegł nagle Mortimera. Zaczął utrzymywać, że ten pan go obraził i że niech no się tylko zbliży, to on mu pokaże, potem dla odmiany wybuchnął płaczem i chciał zasnąć. Ta druga alternatywa była tak niepokojąca, że Eugeniusz ujął szczypczykami szczątek kapelusza, wpakował mu go na głowę, potem ujął pijaka za ramię i wyprowadził go po schodach, aż na ulicę.