na śmieszność i z tego powodu staram się, aby ta spadła raczej na nich.
— Mógłbyś zmienić ton, chociażby przez wzgląd na mnie, bo, mojem zdaniem, tu się niema z czego śmiać.
— Ależ ja, mój drogi, mam najpoważniejsze w świecie zamiary. Ponieważ ten człowiek zazdrosny jest o mnie bez żadnej przyczyny, postanowiłem doprowadzić go do stanu ostrego szaleństwa i udaje mi się to wybornie. Wychodzę z domu codziennie o zmroku i zatrzymuję się przed wystawą pierwszego lepszego magazynu, gdzie czekam zwykle niedługo. Nauczyciel ukazuje się niebawem sam, lub ze swoim uczniem, ale najczęściej sam.
Puszczam się wtedy w kurs do najodleglejszej dzielnicy Londynu, jednego dnia na wschód, drugiego na zachód, tak, że w ciągu tygodnia zwiedzam wszystkie możliwe kierunki. On, oczywiście, towarzyszy mi, jak cień. Zapuszczam się umyślnie w najustronniejsze zaułki miasta, wchodzę na tylne dziedzińce, zachowując iście wenecką tajemniczość, on śledzi mnie w przekonaniu, że go nie widzę, wówczas odwracam się nagle na jakimś zakręcie i patrzę mu prosto w oczy, co mu sprawia niewymowną mękę. Innym razem przesuwam się tuż obok niego, ocieram się o niego prawie, udając, że go nie widzę, co przejmuje go najwyższym niepokojem. On, który wyobraża sobie, że odkryje w ten sposób jej schronienie, doznaje codziennie nowego zawodu, ale, mimo to, nie daje się niczem zrazić. W dniach zaś, w których nie wychodzę, stróżuje całą noc pod naszem mieszkaniem.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/589
Ta strona została przepisana.