zołądek kurczył się na widok jego pomarańcz, szczęki drętwiały na myśl o jabłkach, zieleniących się w jego koszyku, orzechy jego miały chyba najtwardsze łupiny, a jedyną rzeczą stosunkowo mięką w jego straganie były pierniki.
Mimo to handelek szedł jako tako, dzięki niedostatecznemu uświadomieniu małych nabywców, bo klientami Wegga były wyłącznie prawie dzieci.
Otóż dnia pewnego, gdy jeden z małych dżentelmanów, zakupił w swem niedoświadczeniu, okropną małą klatkę i rozmokłego od deszczu konia piernikowego, Silas, który sięgał właśnie do pudełka blaszanego, stojącego pod zydlem, dla wydobycia nowego towaru, zatrzymał się nagle na widok przechodnia, którego twarz nie wydała mu się obca.
— Czy ja go znam? — zapytał siebie.
Przechodzeń ów miał grubą sękatą laskę, grube podkute trzewiki, gruby płaszcz kortowy, narzucony na żałobny garnitur i kapelusz z szerokiemi skrzydłami. Twarz jego pomięta była w grube fałdy na policzkach, na czole, w okolicach oczu i warg, a z pod krzaczastych, siwiejących brwi, patrzyły wesołe, dziecięce, ciekawe oczy.
— Widziałem go już niezawodnie — pomyślał Wegg i, po krótkiem zastanowieniu, zaszczycił ukłonem przechodnia, który zmierzał prosto do jego straganu.
— A dzień dobry, dzień dobry panu, — odpowiedział mu pofałdowany jegomość.
— Nazywa mnie panem — pomyślał straga-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/59
Ta strona została przepisana.