jacielski, Kto na nich spojrzał, to widział odrazu, że są z sobą w przyjaźni.
Słowa te wymawiał Riderhood, cedząc je jedno po drugiem. „Ho! ho! bratku, czy myślisz, że nie widzę, że cię żre zazdrość o tamtego gagatka”, myślał jednocześnie. A w końcu dodał chytrze:
— Może się mylę, ale mnie się zdaje, że wzięła go już sobie całkiem.
Tym razem nawet Bradley był zupełnie pewien, że Riderhood kłamie haniebnie, ale tak był już nisko upadł, pod wpływem złych namiętności, że nie odparł wcale brudnej insynuacyi, plamiącej przecież dobrą sławę Lizy. Zastanawiał się natomiast, w jaki sposób wykorzystać potrafi nową znajomość. Riderhood widocznie nie lubił Eugeniusza, a choć w niechęci tej nie było ani atomu tej szalonej wściekłości, jaka jemu rozpiera piersi, to jednak i to miało swoje znaczenie; Riderhood przytem znał Lizę, mógł ją zatem gdzieś spotkać, podpatrzyć, a że był dość na to podły, by się sprzedać za złoto, Bradley zamierzał przekupić go, wynająć niejako jego uszy i oczy. Cieszyło go to nawet, że mieć będzie w ręku tak nikczemne narzędzie. Zaproponował mu więc z miejsca, kombinacyę śledzenia córki Gaffera, wzamian za odpowiednią zapłatę, na co człowiek, pracujący w pocie czoła, zgodził się z przyjemnością.
— Zobaczymy się wkrótce, — dodał Bradley, — a teraz bywaj zdrów. Oto już dzień świta.
— A może mi pan powie swój adres, żebym wiedział, gdzie pana szukać.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/600
Ta strona została przepisana.