— To zbyteczne, sam do was przyjdę, skoro was będę potrzebował.
— Prawdę mówiąc, to powiem panu, że taka znajomość na sucho nic nie wartą. Zdałoby się nam golnąć coś na powodzenie naszych planów.
Bradley przyznał mu słuszność i wstąpił wraz z nim do zamiejskiego szynku, przesyconego wyziewem stęchłego siana i zgniłej słomy. Pełno tam już było, pomimo wczesnej pory; przekupnie jadący na targ i parobcy, śpieszący na robotę, ocierali się o nocne indywidua, drapieżne ptaki nocne, kończące właśnie swój żer. Cała ta publiczność, zwróciła natychmiast uwagę na wchodzącego Bradleya, którego odzież zdradzała człowieka, z innego niż oni świata, ptaka o rzadszem upierzeniu. Riderhood przepił natychmiast do jakiegoś wieśniaka, jadącego własnym wozem, w stronę jego mieszkania i uległ względem niego paroksyzmowi nagłej czułości — co mu pozwoliło odbyć wygodnie resztę drogi, w postawie leżącej, na słomie swego nowego przyjaciela. Bradley powracał do domu pustemi jeszcze ulicami — a w parę godzin potem, poranne słońce zastało go już na stanowisku, w sali szkolnej.
Umyty, wyczesany, ubrany w poprawny swój popielaty czarno nakrapiany garnitur, stał pośród rojnej i wrzaskliwej gromady swych uczniów. Gdyby chłopcy ci zajrzeć mogli w głąb jego duszy, opętanej stokroć okropniej, niż u owych szaleńców średniowiecznych, z których wypędzano szatana, uciekliby niezawodnie w przerażeniu od swego nieszczęsnego nauczyciela.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/601
Ta strona została przepisana.