— Niewiem panie, niewiem, ale nie przypada mi to nazwisko do smaku i koniec.
— A to szkoda, wielka szkoda, bo ja się tak nazywam.
— Cóż ja na to poradzę.
— No, możesz się pan jeszcze poprawić. Jak się panu podoba Nikodem, imię Nikodem, albo Nik, lub Noddy w zdrobnieniu?
— Nie jest to panie imię, które chciałbym nosić.
— A jednak ja je noszę, mnie właśnie nazywają Nikodemem, lub Noddy Boffen. A pan jak się nazywasz?
— Silas Wegg, ale ja panie zupełnie niewiem, dlaczego mnie tak nazwano — mówił straganiarz, zastrzegając się z góry przeciw możliwemu odwetowi ze strony Nikodema Boffena.
— A teraz panie Silas, — mówił Boffen, przyciskając do piersi swą sękatą laskę, — czy pamiętasz pan, kiedy zobaczyłeś mnie poraz pierwszy.
Straganiarz, przeczuwając na dnie tych pytań, ewentualny zarobek, stał się znacznie grzeczniejszym. Zatrzymał na gościu swym pytające spojrzenie, jego drewniana twarz zmiękła.
— Pozwól mi pan zastanowić się, było to w poniedziałek, tak, z pewnością, teraz już pamiętam dokładnie. Właśnie chłopiec od rzeźnika niósł mięso do naszego domu, a po drodze kupił u mnie balladę, której go sam uczyłem.
— Tak, właśnie tak, — cieszył się jegomość pan Boffen, którego dobroduszna twarz sfałdowa-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/61
Ta strona została przepisana.