Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/629

Ta strona została przepisana.

— Nie, zapewne, że nie, bo ja na to nie pozwolę.
Bella usiadła na boku i słuchała całej tej rozmowy z twarzą ukrytą w dłoniach. Pani Boffen miała ochotę pocieszać ją, ale małżonek jej powstrzymał ją surowym gestem, któremu uległa jako posłuszna żona.
— Oto masz pan swoją pensyę — zawołał były śmieciarz, rzucając pod nogi Rokesmitha paczkę banknotów — po wszystkich podłościach, jakich się tu dopuściłeś, nie zrobi ci różnicy schylić się po złoto!
— Nie, panie, ponieważ jest to pieniądz, który zarobiłem ciężką pracą, żegnam pana!
— Czekaj! jeszcze słowo. Chcesz wmówić w nas, że uwielbiasz tę młodą lady?
— Mówię to, co jest.
— Bardzo dobrze, przypuśćmy więc, że ją naprawdę uwielbiasz, jakim sposobem mogłeś ją uważać za taką idyotkę, która poleci za tobą na biedę, aby skończyć kiedyś w przytułku.
— Gdybym miał szczęście zdobyć jej serce i zjednać sobie jej miłość.
— Zdobyć jej serce, zjednać miłość, tobyś jej dopiero dogodził, Ma ona prawo do czegoś lepszego, niż twoje serce, miłość i rozumie to, na szczęście, sama. Ona potrzebuje bogactwa, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
— Pan jej uchybiasz.
— To pan uchybiasz jej swymi dziadowskimi amorami, swojem bzdurzeniem o zdobyciu jej serca i tym podobnemi bredniami. Wczoraj dopiero