Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/669

Ta strona została przepisana.

— Tak, mój skarbie. Ale ty nie będziesz się źle czuła w naszym domu, gdzie masz taki brzydki pokoik, a w dodatku towarzystwo Lawy?
— Cóż to szkodzi, Pa?
— Bo dawniej skarżyłaś się na to, a teraz jeszcze odwykłaś.
— Zniosłabym daleko gorsze rzeczy.
— Ty się jednak bardzo zmieniłaś i... poprawiłaś.
— To nie to Pa, tylko widzisz, jestem taka szczęśliwa.
Objęła go za szyję, zasypując mu twarz czarnymi zwojami swych włosów, których koniuszczki wchodziły mu w oczy, usta, nos a gdy kichał z tego powodu, zatykała mu usta rączką, a potem spoważniała nagle.
— Posłuchaj Pa, — rzekła — ten ktoś, co odprowadzał mię dziś, powiedział mi, że ma na widoku posadę, która przyniesie mu na początek 150 funtów rocznie. Ten ktoś powiedział mi także, że skoro tylko mieć będziemy własne mieszkanie, znajdzie się tam mały, wygodny, zaciszny kącik, dla pewnego pana blondyna, małego wzrostu. Jak myślisz Pa? co to będzie za pan?
— Nie wiem droga — odparł Rumty, mrugając filuternie — może służący.
— Tak, tak służący rodu Wilferów. A gdybyś wiedział Pa, jak się ładna kobietka ucieszyła, skoro jej ten ktoś to powiedział. Trzeba też, ażeby i ten blondyn małego wzrostu cieszył się także i myślał za każdym razem, kiedy go w domu po turbują: „to nic, przystań niedaleko“.