dzić nikomu w drogę i chciałbym, aby tak było do końca, to też błagam, aby pani nie raczyła mnie obarczać powtórnie zleceniem podobnem do tego, jakie wówczas od pani otrzymałem.
— Bądź pan spokojny, dziś żądam od pana tylko neutralności. — Zachowanie się jej było stanowcze, a głos twardy, co onieśmielało małego pana Twemlowa.
— Chodzi mi tylko o to — mówiła Sofronia zawsze tym samym tonem — abyś pan nie wyrażał o nas żadnej opinii, zwłaszcza, gdybyśmy ja i mój mąż zdobyli zaufanie pewnej rodziny, wspólnie znanej.
Słysząc to, Twemlow przesunął ręką po czole.
— Polegam na honorze pańskim i nie potrzebuję żadnych zapewnień, pańskie milczenie mi wystarczy.
Mały dżentlmen ukłonił się, zapewniając ją, że może liczyć na jego dyskrecyę.
Sofronia spojrzała na niego z pewną ulgą, zwilżając sobie spieczone wargi.
— Słówko jeszcze pani, — rzekł Twemlow — nie zaczynałbym tej sprawy, gdyby nie to, że pani ją pierwsza poruszyła. Dlaczego pani zwróciła się o pomoc do pana Fledgebyego, nie mając go za przyjaciela i po tem, co mu pani zrobiła?
— Zkądże pan wie, że go o coś prosiłam?
— Sam mi powiedział.
— Tak? a gdzieżeś go pan spotkał?
— To było całkiem przypadkowo, — zeszli-
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/673
Ta strona została przepisana.