Wenus odpowiedział na to coś nieokreślonego, poczem zadzwonili obaj do furty.
Otworzone wrota zaskrzypiały, a po za niemi ukazał się Silas Wegg na swej drewnianej nodze.
— Co widzę! — zawołał z udanem zdziwieniem — pan Boffen tutaj, pan tu jesteś obecnie bardzo rzadkim gościem.
— To prawda, że dawno tu już nie byłem, ale miałem dużo zajęcia.
— Doprawdy? — odparł z ironią Silas — a jednak dziś spodziewałem się, że pan przyjdzie.
— Czy może być?
— Tak dalece, że gdybyś pan nie przyszedł dziś wieczorem, widziałbyś mnie u siebie jutro rano.
— Mam nadzieję, że nie przytrafiło ci się nic złego, Wegg?
— A cóżby mi się mogło przytrafić w tej siedzibie Boffenów, ale proszę, wejdź pan wreszcie, panie Boffen.
Błyskawica złego tryumfu zaświeciła w oczach literata, gdy, wprowadziwszy gości, zamknął za nimi drzwi na klucz i wsunął takowy do kieszeni.
— Patrz pan na tego kreta przeklętego, gagatka losu — szepnął Wegg do ucha anatoma — spuścił mi coś nos na kwintę i uszy opuścił.
— To dlatego, że przygotowałem go potrosze na cios, jaki go czeka.
Weszli wszyscy trzej do sali, w której odbywało się zazwyczaj czytanie gazet, gdzie pan Boffen
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/697
Ta strona została przepisana.