Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/729

Ta strona została przepisana.

dzy żytem ścieżki, zdawali się płynąć po szmaragdowej fali. Po za zbożem widać jeszcze było kląby drzew i płoty, a wreszcie niebo, stykające się na widnokręgu z ziemią, jak gdyby nie istniał przestwór nieskończony, dzielący człowieka od niebios. Ów sobotni wieczór zaznaczał się niezwykłą ruchliwością psów, które troszczą się zwykle dużo więcej o sprawy ludzkie, niż o interesy własnej swej rasy. To też i dziś biegały niespokojnie pomiędzy różnymi domami a karczmą, gromadząc się zwłaszcza tłumnie przed tą ostatnią. To szczególne upodobanie do przybytku, w którym się właściwie nic nie je, a tylko pije, zdradza jakiś utajony pociąg psiego plemienia do śledzenia namiętności ludzkich, bo przecież nikt nie słyszał o tem, aby pies pił piwo i wódkę, lub też palił fajkę, co się przeważnie praktykuje w karczmie, a mimo to, psy lubią stale przed nią stróżować. Dziś ze środka szynkowni rozlegał się dźwięk skrzypiec tak rozstrojonych, że pewien chudy pies, obdarzony widocznie muzykalniejszem od innych uchem, wybiegał co chwila z gromady i, usiadłszy za węgłem, wył przeraźliwie, protestując przeciw obmierzłej muzyce, powracał jednak wciąż na posterunek przed karczmą, jakby sam był nałogowym pijakiem. Prócz karczmy, oczekiwały jeszcze na świętujących robotników inne rozrywki, jak panorama, służąca niegdyś do spopularyzowania bitwy pod Waterloo, a później każdej najważniejszej bitwy, co się uskuteczniało za pomocą drobnej zmiany, polegającej na przyprawieniu innego nosa księciu Wellingtonowi. Prócz tego, inny afisz, olbrzymi i ohydny, ukazywał światu kobietę po-