Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/730

Ta strona została przepisana.

twornej tuszy w towarzystwie tresowanej świnki. Było to szpetne i odrażające, ale to są właśnie rozrywki, jakich się dostarcza na naszej ziemi angielskiej widzom ze sfer robotniczych, wyrobnikom, drwalom i woziwodom. To przecie w porządku. Jeżeli ludzie ci chcą przeplatać swoje reumatyzmy jakąś zabawą, to można im pozwolić na febrę lub inny rodzaj reumatyzmu, byle nie zostawić im samym inicyatywy w doborze rozrywek. W pewnej jednak odległości od tych zabaw ludowych panował przedziwny spokój, którego nie mąciły dalekie odgłosy, płynące od osady fabrycznej, a przeciwnie dodawały mu uroku, jak kontrast odległy. Takiego przynajmniej wrażenia doznawał Eugeniusz, spacerując nad rzeką, tam i napowrót.
— Co za spokój! — powtarzał, zatrzymując się obok łozinki, po za którą bieliło się parę nenufarów. Tuż obok pasło się kilka owiec, i słychać było wyraźny szelest szczypanej przez nie trawy.
— Odmawiają wam rozumu — myślał, patrząc na pasące się zwierzęta, — a przecie macie go dość, aby cieszyć się życiem, a w takim razie stoicie dużo wyżej odemnie.
W tej chwili usłyszał jakiś szelest. Za sobą miał łączkę świeżo skoszoną, na której leżał kamień młyński, świeżo utoczony. Gdyby był przynajmniej doszedł do tego kamienia, gdyby zobaczył! Leżał tam, przyczajony twarzą do ziemi, człowiek w ubraniu majtka, leżał i czekał. Ale Eugeniusz nie zbliżał się do kamienia, mimo, że słyszał szelest. Przypisał go skrzydłom zrywającego