nej dumy i radości. Więc aż tak bardzo zapadła mu w duszę, że mąci jego spokój.
— Nie mam żalu do pana za nieszczęście moje, pan czuje inaczej, niż ja; przyszedł pan, nie zastanawiając się, co z tego wyniknie, ale teraz pomyśl, o, pomyśl pan.
— O czem? — spytał trochę szorstko Eugeniusz.
— O mnie! panie Wrayburne.
— Ale ja właśnie nic innego nie robię, powinnaś raczej życzyć mi, bym przestał o tobie myśleć.
— Ja to inaczej rozumiałam, panie Wrayburne, Myślałam o położeniu mojem. Jestem zupełnie sama, nikogo nie mam, ktoby mnie obronił. Zostaw mi pan moją dobrą sławę, bo, będąc tylko biedną robotnicą, stoję za daleko od pana i rodziny pańskiej, aby nas coś mogło zbliżyć. Ale może byłoby wspaniałomyślniej z pańskiej strony, gdybyś pan zechciał traktować mnie tak, jak gdyby przedział ten między nami nie pochodził z niskiego mego stanu.
— Czy uchybiłem ci w czem? — zapytał niepewnie Eugeniusz.
— Nie, nie, niech pan zrozumie, że mówię dopiero o przyszłości. Przyszłam tu, ponieważ inaczej pan chodzi za mną, w miejscach, gdzie jest tyle ludzi, a to zwraca uwagę.
— To znów niezbyt dla mnie pochlebne — rzekł smutnie.
— Zaklinam pana, panie Wrayburne, niech pan odjedzie i niech pan nie wraca nigdy, bo inaczej zmusiłby mnie pan...
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/750
Ta strona została przepisana.