Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/751

Ta strona została przepisana.

— Do czego? — spytał Eugeniusz.
— Do odejścia. Musiałabym wyjechać stąd, tak samo, jak uciekłam z Londynu, jak odejdę z każdego miejsca, gdzieby mnie pan chciał szukać.
— Więc to na seryo? Lizo — spytał po krótkim namyśle Eugeniusz. — Więc naprawdę (wybacz mi, że się tak wyrażę) nie chcesz mieć kochanka i uciekać chcesz od niego. Czy to już stanowczo?
— Bardzo stanowczo! — odparła bez wahania, mimo, że głos jej zadrżał — Niedawno tu, w tem miejscu, umierała stara kobieta, o której pan może słyszałeś. Była stara, słaba, sama, a przecież dotrzymała słowa i spełniła to, co sobie przyrzekła. Ja także umrę raczej ze znużenia, niżbym miała zmienić postanowienie.
Umilkła, a Eugeniusz spojrzał jej prosto w oczy; a wówczas biedna Liza, która przecież kochała go bez pamięci, spuściła wzrok pod tem spojrzeniem, w którem przebijał gniew i żal, zmieszany jednak z podziwem. Napróżno siliła się na spokój — odwaga jej stopniała i, nie panując już nad sobą, dziewczyna padła na piersi Eugeniusza, który dopiero wtedy poznał ogrom władzy, jaki miał nad nią.
— Powiedz mi Lizo — rzekł — czy, gdyby nie było między nami tego przedziału, o którym wspomniałaś, postąpiłabyś ze mną tak samo, i chciałabyś odejść?
— Nie wiem, skądże mogę wiedzieć, cobym zrobiła, gdyby pan nie był tym, kim jesteś.
— A więc, gdybym nie był tym, za jakiego