zarz ; zaproponował mu spoczynek na własnem łóżku, na co się Bradley chętnie zgodził.
Skoro się rzucił w ubraniu na pościel, Riderhood przypatrywał mu się pilnie ze swego miejsca przy oknie, a potem wyszedł za drzwi, chcąc zrekapitulować swoje wrażenia.
„Rękaw jeden ma rozdarty powyżej łokcia, a drugi z dziurą na ramieniu. Musiał go też ktoś porządnie wyszarpać za koszulę, bo skręciła się jak powróz około kołnierza. Na spodniach trawa, a wszędzie plamy, wiadomo z czego”.
Różne czółna przypływały do śluzy, ale Riderhood nie rozmawiał z przewoźnikami do południa. O tej porze dopiero osądził, że nowina musiała się rozejść i zagadnął kogoś, pytając, co słychać? Opowiedziano mu oczywiście o mordzie nad rzeką. W tej chwili właśnie zbudził się Bradley i stanął na progu.
— Nie próbuj tylko wmawiać we mnie, żeś niby spał — zauważył w duchu Riderhood.
Łódź odpłynęła, a wtedy Bradley usiadł na lewarze obok śluzarza.
— Kiedy cię przyjdą zmienić? — zapytał.
— Pojutrze o zachodzie słońca.
— Nie wcześniej?
— Ani o minutkę — rzekł z naciskiem Riderhood.
Obaj zdawali się przywiązywać ogromną wagę do tego szczegółu.
— Ani o minutkę — powtórzył raz jeszcze Riderhood.
— A! nie wiem, czy mówiłem już wam, że
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/761
Ta strona została przepisana.