mi żadnych zwierzeń, bo musiałbym powtórzyć słowo słowo to, co bym od pana usłyszał.
Słowa te zadały żywy ból nieszczęśliwemu nauczycielowi, dając mu poznać, czem będzie jego położenie.
— Nie przyszedłem tu po zwierzenia, a tylko chcę panu powiedzieć, że od dziś niema między nami nic wspólnego.
Bradley słuchał go, jakgdyby były uczeń jego recytował lekcyę, którą on sam umie już na pamięć i która go nuży.
— Jeżeli pan brał jakikolwiek udział w tem morderstwie, jeżeli pan wiedział o niem lub znał winnego, to wyrządził mi pan krzywdę, której panu nigdy nie daruję. Bo przecież to ja byłem z panem u Wrayburna, brałeś mnie pan ze sobą na te niedorzeczne gonitwy za tym człowiekiem, słowem, skompromitowałeś mnie pan, a potem zamiast mieć wzgląd na mnie, poddałeś się pan gwałtowności swego charakteru.
Bradley nie przerywał mu, patrząc w przestrzeń wzrokiem wyzutym z myśli.
— Będę szczery — mówił dalej Karol. — Zrywając z panem, mogę jeszcze uchronić się od plamy, którą pan na siebie ściągnął. Nie poczuwam się do żadnej dla pana wdzięczności, bo jeżeli pan był dobrym nauczycielem, ja byłem dobrym uczniem, a postępy moje były dla pana lepszą jeszcze reklamą, niż dla mnie. Słowem, nie mam panu za co dziękować — zatrzymał się na chwilę, a Bradley spojrzał na niego pytająco.
— Nie lękaj się pan, wypowiem się do końca.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/767
Ta strona została przepisana.