— Chcesz, żebym ją tu zaraz sprowadził, spytał jej, czy się zgadza?
— Tak, tak.
— A wiesz, kto pierwszy odgadł, — rzekł, pokazując na Jenny — to ona, ja sam nie wpadłbym na to.
Eugeniusz spojrzał na małą robotnicę i spróbował się uśmiechnąć, na twarzy jego przemknął wyraz, przypominający dawniejszą jego fizyognomię. Jenny siedziała naprzeciw niego, z twarzą opartą na rękach i łokciami na kolanach. Twarz miała pogodną, ale gdy Mortimer żegnał się z przyjacielem, modniarka lalek odwróciła się i zapłakała serdecznie, chociaż cichutko, pod zasłoną swych złotych włosów.
— Przysuń twarz twoją do mojej, uściskaj mnie, na wypadek, gdybyś mnie już nie zastał, kocham cię, Mortimerze!
— Będziesz żył — uspokajał go Lightwood — Bóg ci wróci zdrowie. Postępujesz, jak człowiek uczciwy i będziesz miał żonę szlachetną i godną ciebie.
— Nie będę żył, wiem, że niema nadziei. Ale ten ślub.
— Tak, w każdym razie ten ślub ci nie zaszkodzi.
Ostatnie promienie wieczornego słońca przedłużały cienie drzew, gdy Liza zajęła przy chorym miejsce Jenny.
Mała robotnica, odchodząc, zatrzymała się w progu.
— Czy poznał cię? — spytała Lizy.
Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/775
Ta strona została przepisana.